23.08
Twarze Pomagania. Przystanie: bezpieczne miejsce na trudny czas.

Przez kilka miesięcy po wybuchu wojny w Ukrainie Przystanie były schronieniem dla setek osób uchodźczych, które w Gdyni szukały bezpieczeństwa. I to właśnie jego zapewnienie było najważniejszym zadaniem, jakie stanęło przed animatorami domów sąsiedzkich, organizującymi codzienność w miejscach zbiorowego, tymczasowego pobytu. O tym, jak wyglądał tamten czas w Przystaniach, mówią w dzisiejszej odsłonie cyklu „Twarze Pomagania”.

Ekipa “Przystani” i “Wymiennikowni” zapewniła osobom uchodźczym bezpieczeństwo w trudnych dniach po wybuchu wojny w Ukrainie // fot. Dawid Linkowski

Ekipa “Przystani” i “Wymiennikowni” zapewniła osobom uchodźczym bezpieczeństwo w trudnych dniach po wybuchu wojny w Ukrainie // fot. Dawid Linkowski

Początek roku 2022 upływał w Przystaniach na przygotowaniach do wznowienia działalności sąsiedzkiej po przerwie spowodowanej pandemią. Co więcej, na 1 marca zaplanowano otwarcie gruntownie przebudowanego budynku Przystani Chylońska 237 na Cisowej.

Ale nasilało się zagrożenie wybuchem wojny tuż za wschodnią granicą. Towarzyszyły temu przygotowania do przyjęcia w Polsce osób uchodźczych, których – gdyby spełnił się czarny scenariusz – spodziewano się w naszym kraju. Przygotowania trwały także w Gdyni. Jednym z elementów było wskazanie miejsc, w których miałyby być zorganizowane miejsca zbiorowego, krótkoterminowego pobytu dla uciekających przed wojną. Taką funkcję miały pełnić m.in. centra sąsiedzkie Przystań.

– Znając realia zagranicznych ośrodków dla uchodźców pomyślałam, że Przystanie będą dobrym miejscem tymczasowego, krótkoterminowego pobytu: są w nich kuchnie, prysznice, pomieszczenia, które można zaadaptować na sypialnie i w których można zapewnić więcej intymności, niż w dużych halach sportowych – mówi dziś Dobrosława Korczyńska-Partyka, kierowniczka Działu Przestrzeni Społecznych w Laboratorium Innowacji Społecznych w Gdyni, które koordynuje sieć Przystani. – Wiedziałam, że jak najszybciej musimy się przygotowywać, więc zaczęliśmy rozmawiać w zespole o tym, co trzeba zrobić. W czasie tych rozmów poczułam, że nikt z nas nie chciał być wtedy w innym miejscu. Chcieliśmy działać. Było dla nas oczywiste, że musimy się zaangażować.

Dobrosława Korczyńska – Partyka // fot. Dawid Linkowski

Jędrzej Sołtysiak, wówczas animator Przystani Chylońska 237, przyznaje, że wiadomość o tym, że w Przystani zamieszkają osoby uchodźcze, trochę go przestraszyła. – Jestem zadaniowcem, więc skupiłem się po prostu na wykonaniu zadań, które otrzymałem – mówi. – Trochę w tym pierwszym etapie musiałem wyłączyć emocje i po prostu działać. 24 lutego 2022 roku Rosja zaatakowała Ukrainę.

W Przystaniach organizowano przestrzenie tak, by mogły w nich bezpiecznie zamieszkać osoby uciekające z Ukrainy. Dowieziono i rozstawiono łóżka, pojawiły się pralki, lodówki i drobny sprzęt kuchenny. Dzięki m.in. mieszkańcom do Przystani trafiała pościel, ręczniki, środki czystości, artykuły higieniczne, żywność, wózki dla dzieci, zabawki, kosmetyki. Wszystko, czego potrzeba było osobom, które uciekały zostawiając za sobą dorobek całego życia. Przystanie musiały być przygotowane na przyjęcie uchodźców w każdej chwili. Wcześniej jednak animatorzy wsparli punkt zakwaterowania zorganizowany w szkole podstawowej na Obłużu.

Przystań Lipowa 15. Przygotowanie miejsc dla osób uchodźczych // arch. LIS

Przystań Lipowa 15. Przygotowanie miejsc dla osób uchodźczych // arch. LIS

Jako pierwsza osoby uchodźcze przyjęła Przystań Lipowa 15 w Wielkim Kacku, a po niej Przystanie: Śmidowicza 49 na Oksywiu i Chylońska 237 w Cisowej.

– Przyjeżdżały osoby, z którymi mocno empatyzowaliśmy, które chcieliśmy wesprzeć, stworzyć dla nich jak najlepsze warunki i sprawić, by poczuły się bezpiecznie – wspomina Dobrosława Korczyńska-Partyka.

Tym samym, animatorzy domów sąsiedzkich stanęli przed ogromnym wyzwaniem. – Pierwszy raz w życiu miałam takie bliskie doświadczenie wojny – zauważa Anna Matłosz, socjoterapeutka z Przystani Opata Hackiego 33. – Mogło się wydawać, że toczyła się gdzieś daleko, ale działa się też u nas. W naszym miejscu pracy.

Anna Matłosz // fot. Dawid Linkowski

Anna Matłosz // fot. Dawid Anna Matłosz // fot. Dawid LinkowskiLinkowski

Magdalena Janik pracowała wówczas w Przystani Śmidowicza 49. – Pamiętam przyjazd pierwszej grupy. Czekaliśmy cały dzień, autokar podjechał wieczorem. Wysiadły z niego osoby zmęczone, zagubione. Niektóre z nich miały kilka walizek, niektóre tylko jeden plecaczek. – Wspomina. – Wszystko było gotowe na ich przyjęcie, bo już wcześniej przygotowaliśmy kuchnię, łazienki i miejsca do spania: na sali gimnastycznej i w pokojach, w których były bardziej komfortowe warunki dla małych dzieci. Zadbaliśmy, by każdy znalazł na łóżku podstawowe rzeczy: szczoteczkę i pastę do zębów czy ręcznik, a we wspólnej kuchni produkty, z których można przygotować posiłek.

Magdalena Janik // fot. Dawid Linkowski

Magdalena Janik // fot. Dawid Linkowski

W pierwszych tygodniach animatorzy pełnili w Przystaniach kilkunastogodzinne dyżury – także w nocy. O tym czasie mówią krótko: bardzo trudny i psychicznie, i fizycznie. Nikt nie był przygotowany na skalę spraw, z którymi się mierzyli, bo nie było systemu, który w jakikolwiek sposób regulowałby postępowanie w sytuacji, która właśnie się działa. Były łzy, poczucie bezsilności, czasami strach.

– Pierwsze dwa tygodnie to była praca siedem dni w tygodniu, z telefonem w ręku, z krótką przerwą na sen – opowiada Sviatlana Rasliakova, wówczas w Przystani Śmidowicza 49. – Trzeba było wszystko zorganizować, znaleźć tłumaczy, wolontariuszy. Było dużo pytań, na które nie było odpowiedzi, więc musieliśmy dzwonić, dzwonić, dzwonić. Nikt z nas nie miał doświadczenia w pracy interwencyjnej, w traumie, ale każdy z nas pracował najlepiej jak mógł, potrafił i czuł. Dla mnie – Białorusinki mieszkającej od 11 lat w Polsce – było to wyzwanie na innym poziomie. Wszystko było mi bliższe, bardziej to przeżywałam. Rozmawiałam po rosyjsku, o czym zawsze uprzedzałam i co nie stanowiło problemu. Gdy wchodziłam do pracy, czekała na mnie kolejka osób z mnóstwem pytań. W zaufaniu zwracano się do mnie, byłam „swoja”. I dobrze, i źle, bo gdzieś zacierała się granica. Przyjmowałam na siebie dużo trudnych historii. A że z wykształcenia jestem psychologiem, przeżywałam je bardziej.

Sviatlana Rasliakova // fot. Dawid Linkowski

Sviatlana Rasliakova // fot. Dawid Linkowski

Renata Dębska pracowała w Przystaniach: Śmidowicza 49 i Chylońska 237. W obu przygotowano miejsca dla ponad 100 osób. Gdy wszystkie były zajęte, pracy był ogrom: od zmiany pościeli, przez zamawianie posiłków, po umawianie wizyt u lekarzy specjalistów, bo wiele osób potrzebowało np. wsparcia psychologicznego.

– Wspieraliśmy w załatwianiu formalności urzędowych, pomagaliśmy zapisać dzieci do szkół czy przedszkoli, podpowiadaliśmy, jak szukać pracy – wylicza. – Wydawaliśmy leki, kosmetyki czy ubrania. Prowadziliśmy zbiórki niezbędnych rzeczy, których w danym momencie brakowało.

Animatorzy mówią, że ich praca była możliwa dzięki współpracy z Urzędem Miasta Gdyni i innymi jednostkami miejskimi, ale przede wszystkim: dzięki ogromnemu zaangażowaniu mieszkańców. Od pierwszych dni po wybuchu wojny gdynianki i gdynianie dostarczali dary, byli wsparciem w każdej sytuacji, która tego wymagała. Drzwi Przystani praktycznie się nie zamykały za osobami, które chciały pomóc. Pytały, czego potrzeba – i natychmiast to organizowały. Od zabawek, przez odciągacze do pokarmu po transport do nowego miejsca zamieszkania. To wielkie sąsiedzkie poruszenie było czymś, czego nie da się zapomnieć.

– Nie wiem, co zrobilibyśmy bez pomocy mieszkańców. Mieliśmy bardzo duże oparcie w sąsiadach, którzy od samego początku przychodzili i dzwonili z pytaniami o to, w jaki sposób mogą pomóc. Informacja, że przyjmujemy uchodźców dotarła do mnie w sobotę wieczorem. W niedzielę rano już wspólnie przygotowywaliśmy przestrzeń domu sąsiedzkiego, a w poniedziałek, dzięki oddolnej, lokalnej inicjatywnie mieliśmy ponad 30 kompletów pościeli, ręczników oraz pralkę.  – Wspomina Urszula Królikowska z Przystani Lipowa 15. – Była też grupa tłumaczy-wolontariuszy, do której należały mieszkające już w Gdyni od jakiegoś czasu osoby z Ukrainy czy Białorusi, oraz pan Adam, który był u nas prawie codziennie. Wszyscy bardzo nam pomagali, m.in. w załatwieniu spraw urzędowych czy medycznych.

Urszula Królikowska // fot. Dawid Linkowski

Urszula Królikowska // fot. Dawid Linkowski

W Przystani Śmidowicza 49, największej, działała recepcja. Dyżury pełniła w niej m.in. Iwona Sadowska. – Pierwsze dni były trudne o tyle, że była bardzo duża rotacja – zauważa. – Ludzie przyjeżdżali, wyjeżdżali, przyjeżdżali, wyjeżdżali… Codziennie trzeba było zmieniać pościel, wydawać ręczniki i środki higieny. Ale w tych pierwszych dniach wpadliśmy w wir pomocy i nie myśleliśmy o tym, że jest fizycznie ciężko. Z upływem czasu pod tym względem sytuacja się ustabilizowała, ale wciąż było wiele spraw dotyczących codziennego funkcjonowania. Przykładowo, zapisywałam do lekarza i tłumaczyłam, jak dojechać.

Z inicjatywy Bartka, animatora zaangażowanego w pracę na Śmidowicza, powstała gazetka dla mieszkańców tego miejsca. Zawierała wszystkie najważniejsze wiadomości. Co ważne, aktualizowano je w miarę pojawiania się w Polsce nowych przepisów: jak np. tych o nadaniu obywatelom Ukrainy numerów PESEL. Gazetka ukazywała się po ukraińsku.

Iwona Sadowska // fot. Dawid Linkowski

Iwona Sadowska // fot. Dawid Linkowski

W Przystani Śmidowicza 49 pracowała też Marzena Pawłowska.

– Wszystkie kwestie związane z formalnościami czy organizacją były już świetnie zaopiekowane, więc ja zajęłam się typowo fizyczną pracą. Składałam pościele, odbierałam dary, zajęłam się magazynem – mówi. – To była praca zupełnie różna od tej, którą wykonuję na co dzień w LIS. Ale pracowałam z sercem, jak każdy inny animator i animatorka. Nie potrafiliśmy inaczej, maszynowo, bez emocji. Dzięki mieszkańcom i mieszkankom Gdyni było możliwe spełnienie praktycznie każdej nagłej potrzeby. Kuweta dla kota? Szybko znalazły się nawet cztery. Wszyscy pomagaliśmy, jak tylko mogliśmy.

Marzena Pawłowska // fot. Dawid Linkowski

Marzena Pawłowska // fot. Dawid Linkowski

Po pierwszych tygodniach działania typowo interwencyjnego, gdy należało zabezpieczyć najpilniejsze potrzeby osób z Ukrainy, przyszedł czas na pomoc systemową. Chodziło o usamodzielnienie tych, którzy postanowili zostać w Polsce. To wymagało od animatorów zmiany także mentalnej. Rozmowy o wojnie, o tym co osoby mieszkające w Ukrainie zostawiły uciekając, choć ważne, były bowiem bardzo obciążające.

Jędrzej Sołtysiak: – Musiałem nauczyć się widzieć siebie jako kogoś, kto ma za zadanie zapewnić osobom uchodźczym to, czego potrzebują w tym trudnym czasie. Mówiłem sobie, że moim zadaniem jest sprawić, żeby miały gdzie spać i co jeść, że mam im też pomóc z formalnościami i wieloma innymi sprawami. W takim podejściu nie pozostaje zbyt dużo miejsca na przyjmowanie na siebie historii konkretnych osób. A dziś, gdy widzę, jak potoczyły się losy ludzi, którzy mieszkali w Przystani, myślę, że chyba nie było to najgorsze podejście.

Jędrzej Sołtysiak // fot. Dawid Linkowski

Jędrzej Sołtysiak // fot. Dawid Linkowski

Renata Dębska: – Przez cały ten czas nie oglądałam i nie słuchałam o tym, co się dzieje w Ukrainie. Nie mogłam tego robić wiedząc, z jakich miast przyjechały do nas osoby. Gdybym zaczęła to łączyć i myśleć, że może giną ich rodziny… Odcięłam się od tego. Oczywiście i tak wiadomości do nas docierały, byliśmy otoczeni osobami, które cały czas żyły tym, co się dzieje w Ukrainie. Ale dla własnego zdrowia psychicznego starałam się po godzinach pracy nie śledzić informacji. I podchodzić do zadania, jakie mam, jako do pracy: bez pozostawania po godzinach czy robienia czegoś w prywatnym czasie. Musiałam odpoczywać.

Renata Dębska // fot. Jędrzej Sołtysiak

Renata Dębska // fot. Jędrzej Sołtysiak

Miejsca w Przystaniach z założenia były tymczasowe, a celem systemu wsparcia uchodźców, który powstawał w Gdyni, było ich usamodzielnienie. Zorganizowano m.in. bezpłatne lekcje języka polskiego. Prowadziła je Izabela Rutkowska. Opowiada: – Stworzyłam konspekt kursu w pigułce, który realizowaliśmy jako LIS we współpracy z miejskimi instytucjami. Prowadziłam też lekcje dla osób bardziej zaawansowanych, bo część z nich znała już podstawy języka polskiego. Do dziś egzamin B1 zdało przynajmniej kilkoro moich uczniów z tych grup. To ważne, bo egzamin ten umożliwia stały pobyt, a więc brak konieczności regularnego powrotu do kraju, przypomnijmy: ogarniętego wojną. Powiedziałabym nawet, że grupy bardziej zaawansowane cieszyły się większym zainteresowaniem niż początkujące.

Izabela Rutkowska // fot. Dawid Linkowski

Izabela Rutkowska // fot. Dawid Linkowski

Dużym przeżyciem dla osób uchodźczych i animatorów były wspólnie obchodzone święta wielkanocne. Do stołów, na których pojawiły się tradycyjne potrawy ukraińskie, zasiedli mieszkańcy Przystani: Śmidowicza 49 i Chylońskiej 237, ale także animatorzy. To był już czas, w którym obie strony lepiej się znały, trochę się ze sobą zżyły. Wspólnie obchodzono np. urodziny. – Przez kilka miesięcy byliśmy częścią życia tych ludzi – zauważa Magdalena Janik. Język nie stanowił bariery, a jeśli nie było w pobliżu nikogo, kto mógł przetłumaczyć, sięgano po google translate.

W śniadaniu wielkanocnym w Przystani Chylońska 237 uczestniczył Wojciech Szczurek, prezydent Gdyni // fot. Magdalena Śliżewska

W śniadaniu wielkanocnym w Przystani Chylońska 237 uczestniczył Wojciech Szczurek, prezydent Gdyni // fot. Magdalena Śliżewska

Jako pierwszy, po kilku tygodniach, wygaszono ośrodek funkcjonujący w Przystani Lipowa 15. Kilka miesięcy działały te w Przystani Śmidowicza 49 i Chylońska 237.

Gdy przygotowywano się do wznowienia w nich działalności sąsiedzkiej jasne było, że jednym z kluczowych będzie wątek integracji. – Wierzymy w siłę rozmowy i wspólnego działania – mówi Dobrosława Korczyńska-Partyka. – Tworzymy miejsca spotkań i warunki, w których wszyscy mogą czuć się u siebie.

Sviatlana Rasliakova dodaje: – Sytuacja po wybuchu wojny przyspieszyła integrację – także w Przystaniach. Pełniłam funkcję osoby, która miała zapraszać do domów sąsiedzkich cudzoziemców. Teraz to dzieje się samo. Przystanie są bardziej otwarte i takie już zostaną. To był dla nich punkt zwrotny.

Dobrosława Korczyńska-Partyka: – Tych kilka miesięcy było przełomowych dla działalności Przystani – ale to nie my, animatorzy, jesteśmy bohaterami tej historii. Najważniejsze są w niej osoby, które szukały u nas bezpiecznego schronienia.

Cykl „Twarze Pomagania” powstał w ramach współpracy gdyńskiego samorządu z UNICEF

Inne wydarzenia w okolicy

Kwiecień

Marzec

Kwiecień

Maj
Brak zaplanowanych wydarzeń na ten miesiąc